+6
GeoTrip 3 stycznia 2016 20:01
W ostatnich latach, na forum fly4free relacji z Gruzji jest więcej niż z niejednego europejskiego miasta. Nic w tym dziwnego, bo to wspaniały i piękny kraj, który z roku na rok odwiedza coraz więcej Polaków.

Gruzja była na naszej liście miejsc obowiązkowych do zobaczenia od dłuższego czasu, a po przeczytaniu na forum kilku relacji z Gruzji wiedzieliśmy, że musimy się tam wybrać. Na wstępie chciałbym podziękować i polecić relację użytkownika @Klapio, która jeszcze bardziej zainspirowała nas do wyjazdu. http://klapio.fly4free.pl/blog/685/intensywne-5-dni-w-gruzji-duzo-zdjec-i-inf-praktycznych/

Bardzo długo zbierałem się do napisania naszej relacji. Mimo wielu innych, dostępnych w sieci,
zdecydowałem się na stworzenie własnego sprawozdania, chcąc przekazać wam kilka pożytecznych
informacji, których sam nie znalazłem w poprzednich relacjach. Ponad to pragnę podzielić się z wami
naszymi niezaplanowanymi przygodami, które przeżyliśmy w czasie siedmiu dni spędzonych w Gruzji.

Plan był prosty. Jedziemy z Magdą na majówkę do Gruzji. Niestety bilety w tym terminie były znacznie droższe, więc o tydzień przyspieszyliśmy wyjazd, co okazało się niezbyt dobrym pomysłem, ale o tym później. Chcieliśmy w tydzień zobacz jak najwięcej, ale nie tylko monastyrów i cerkwi, których w Gruzji pięknych nie brakuje, lecz zwłaszcza śliczne krajobrazy, Kaukaz, Morze Czarne i wiele więcej innych...

Przejechaliśmy ponad 1500 km zwiedzając Gruzję, czyli odległość jak z Warszawy do Paryża w tydzień. Miało być więcej, ale pogoda pokrzyżowała niektóre plany :(




Dzień 1

Ruszamy z Okęcia Wizzairem o 23.55. Lądujemy zgodnie z planem o 5.20 czasu miejscowego w Kutaisi. Na dworze ciemno, chłodno i trochę pada, nie takiej pogody się spodziewaliśmy, ale trudno.

Lotnisko w Kutaisi



Gruzja zniosła paszporty i wizy dla Polaków wjeżdżających do ich kraju (do 365 dni), dlatego też przejście przez bramki nie zajmuje zbyt wiele czasu. Po kontroli udajemy się do kantoru (po lewej stronie od wejścia na lotnisko), aby wymienić kilka euro na lari (1lari = ok 1,7 zł). Po wyjściu przed terminal natychmiast zaczepia nas kilkunastu taksówkarzy, którzy chętnie zawiozą przybyłych podróżnych za 20 GEL do Kutaisi. Grzecznie odmawiamy każdemu i idziemy na drogę przy lotnisku, aby złapać marszrutkę jadącą z Batumi do Kutaisi. Czekamy kilka minut, nie przejechał ani jeden samochód ;/. Jest ciemno i pada. Zaczynamy się zastanawiać, czy o tej porze w ogóle coś złapiemy? Po kilku minutach podjeżdża do nas taksówkarz Waho, z którym wcześniej rozmawialiśmy. Tym razem proponuje, że zawiezie nas za 15 GEL, dalej odmawiamy, więc schodzi na 10 GEL za dwie osoby, ale podjedziemy jeszcze pod lotnisko na 10 minut, bo ma nadzieję, że jeszcze kogoś wraz z nami zabierze. Nikogo nie znalazł i ruszamy pod McDonalda w Kutaisi skąd ruszają marszrutki do Tbilisi. Podczas tygodnia w Gruzji skorzystaliśmy z usług taxi pierwszy i ostatni raz.

W Kutaisi jesteśmy przed 7.00. Magda zajmuje miejsce w marszrutce (busie) do Tbilisi (10 GEL od osoby), a ja idę poszukać sklepu. Marszrutki bardzo rzadko mają określony rozkład jazdy, ruszają jak się zbierze odpowiednia ilość chętnych.

Kutaisi na pierwszy rzut oka to mało przyjazne miasto i dopiero budzi się do życia.





Około 10 jesteśmy na dworcu Didube w Tbilisi. Dworzec ten, jest nie tylko miejscem odjazdów marszrutek praktycznie w każdą część kraju, ale także stacją metra oraz targiem miejskim.



Bardzo popularnym smakołykiem w Gruzji są czurczchele - nawleczone na sznurek orzechy zanurzone w gęstym soku, najczęściej z winogron, a następnie wysuszone na słońcu. Czurczchele nazywana jest gruzińskim snikersem. Niestety nam nie przypadły do gustu.



Po zakupieniu chaczapuri - najbardziej gruzińskiego dania, czyli cienkiego ciasta nadziewanego delikatnie solonym serem, (nam najbardziej smakowała odmiana z mięsem, nie polecamy z fasolą) udajemy się do pobliskiej stacji metra Didube, aby dostać się do centrum. Jeden przejazd metrem kosztuje 0,5 GELa. Warto kupić kartę magnetyczną, na którą można wcześniej nabić kilka przejazdów. http://www.info-tbilisi.com/usefulinfos/underground/

W planie założyliśmy, że pierwszym miastem do którego się udamy będzie Tbilisi, a później zobaczymy czy pogoda pozwoli zrealizować resztę planu, dlatego też pierwszy nocleg zarezerwowaliśmy przez booking.com w Hostelu Freedom Square za 15 GEL od osoby. http://www.booking.com/hotel/ge/freedom-square.pl.html?aid=397611;label=gog235jc-index-pl-XX-XX-unspec-pl-com-L%3Apl-O%3Aunk-B%3Aunk-N%3AXX-S%3Abo-U%3Ac;sid=0488715ed0ae3966148431d0a3c8f00d;dcid=1;dist=0;group_adults=2;room1=A%2CA;sb_price_type=total;srfid=7817b2948616c622e52bac868c09786a9a99e381X1;type=total;ucfs=1& Wybraliśmy go ze względu na cenę i świetną lokalizację. Jak się później okazało Pan z recepcji, który jest sporadycznie w hostelu chciał nam zaoferować dużo większy pokój z 6 łóżkami za większą cenę, ale po naszej odmowie, dał nam nasz pokój, który nie był jeszcze posprzątany, więc zostawiliśmy plecaki, przebraliśmy się w suche ubranie i poszliśmy w miasto.

Fortepian do użytku gości w salonie



Poznani w hostelu Polacy, których serdecznie pozdrawiamy, zarezerwowali za dodatkową opłatą nocleg ze śniadaniem. Rano czekał na Nich wielki gar owsianki i bochenek chleba, którym się z nami podzielili. Nie pamiętamy dokładnie ile dopłacili za śniadanie, ale była to mało korzystna transakcja.

Pogoda nie zachęcała do zwiedzania, ale nie przyjechaliśmy do Gruzji siedzieć w hostelu. Zaczęliśmy zwiedzać Tbilisi od alei Szoty Rustawelego, głównej ulicy miasta.

Plac Wolności przy którym mieszkaliśmy z kolumną Św. Jerzego - głównego patrona Gruzji. W tle ratusz miejski.



Dawna siedziba parlamentu w Tbilisi.



Muzeum Sztuki Gruzji - były budynek seminarium duchownego, w którym uczył się Józef Stalin.



Spacer w deszczu ulicą Rustawelego ma w głównej mierze jeden cel. Odnalezienie biura turystycznego Next Travel i zakup biletów na lot starym helikopterem z Tbilisi do Mestii. Niestety okazało się, że loty zostały zawieszone do odwołania :( z powodu złego stanu śmigłowca. Obecnie odbywają się loty małymi samolotami, ale ceny są znacznie wyższe niż śmigłowcem. Polecam relację @Suszka http://www.fly4free.pl/forum/helikopterem-z-tbilisi-do-mestii-22-xi-2013,215,37364

Po południu, gdy już trochę zgłodnieliśmy, nadszedł czas na spróbowanie chinkali - pierożki w kształcie sakiewek wypełnione mięsem i bulionem, pycha. Cena około 0,6-0,7 lari za sztukę.



Po posiłku czas na dalsze zwiedzanie.
Przez Tbililisi przepływa rzeka Mtkwari (Kura). Na lewym brzegu rzeki Kury znajduje się park europejski (Rike Park). Jest to miejsce wypoczynku dla wielu Gruzinów. Nad parkiem znajduje się Pałac Prezydencki.



Obok Rike Parku przez Kurę można przejść Mostem Pokoju. Kawałek dalej jest dolna stacja kolejki linowej jeżdżącej do Twierdzy Narikala. Wjazd 1 GEL, warto mieć ze sobą kartę magnetyczną z metra, na którą w kasie nabijemy wjazd.







Ruiny Twierdzy Narikala. Z punktu widokowego w twierdzy jest świetny widok na całe miasto, niestety nie w taką pogodę ;/



Idąc dalej szczytem wzgórza dojdziemy po kilku minutach do pomnika Kartlis Deda (Matki Gruzinki)



Następnie podążając dalej dojdziemy do ogrodu botanicznego. Robi się już późno, pogoda nie sprzyja, więc postanawiamy, że do niego nie wejdziemy i schodzimy schodkami do miasta.



Ciekawym miejscem do odwiedzenia są łaźnie siarkowe (carskie banie)



Choć jesteśmy już bardzo zmęczeni po nocnym locie i całodniowym zwiedzaniu idziemy jeszcze popróbować gruzińskiego winka i czaczy, aby lepiej się spało w naszym chłodnym hostelu...

Dzień 2

Dalej pada :(
Trudno, trzeba zbierać się do drogi. Wsiadamy do metra na stacji Tawisuplebis Moedani (Plac Wolności) i jedziemy na dworzec przy stacji Didube. Mijamy naciągaczy oraz kierowców taxi i kierujemy się na plac z którego odjeżdżają marszrutki "rozkładowe". Dzisiaj planujemy pojechać do skalnego miasta Wardzia. Niestety szybko nasz plan legł w gruzach ;/ Okazało się, że nie w "sezonie" marszrutki tam nie jeżdżą :( Podróż samochodem z kierowcą byłaby zbyt droga dzieląc cenę tylko na dwie osoby. Trzeba było wymyślić szybko jakąś alternatywę. Może pojechać do Gori? Nie to głupi pomysł, żeby marnować czas na zwiedzanie muzeum Stalina. W takim razie decydujemy się, pojechać do dawnej stolicy Gruzji Mcchety. Bilet kupujemy w okienku niby kasy za całe 1 lari, a nie jak zwykle u kierowcy.

Podróżujących marszrutką więcej niż miejsc w niej, ale to Gruzinom nie przeszkadza. Wyprzedzanie pod górkę na łuku też im nie przeszkadza. Ogólnie przejażdżki marszrutkami pozostają na długo w pamięci ;p



Mccheta to siedziba władz Gruzińskiego Kościoła Prawosławnego. Znajduje się tam Katedra Sweti Cchoweli z XI w. i Monastyr Dżwari z VI w. Są to najważniejsze zabytki sakralne w Gruzji.

Katedra Sweti Cchoweli





Monastyr Dżwari znajduje się na wzniesieniu do którego nie jest łatwo dojść, więc dobroduszni taksówkarze proponują, że nas zawiozą i poczekają aż ją zwiedzimy za 15 GEL. Jak już na wstępie napisałem, nie zakładaliśmy, że będziemy zwiedzać obiekty sakralne, więc dziękujemy grzecznie kierowcom za propozycję



Postanawiamy, ze pójdziemy w stronę ruin (zamku?) znajdujących się niecałe 500 m od Katedry.



Po drodze spotykamy prawdziwą, tradycyjną gruzińską piekarnię. Za 80 tetri (0,8 GEL) kupujemy dopiero co upieczony, gorący chleb. Jest przepyszny :) Szkoda, że w Polsce w taki sposób piekarze nie wypiekają chleba...



Deszcz dalej pada, więc postanawiamy, że nie ma co tracić tutaj czasu i wracamy na przystanek. Ponownie za 1 GEL jedziemy na dworzec Didube w Tbilisi.

W Tbilisi jesteśmy ponownie przed południem, więc decydujemy od razu się przesiąść na dworcu Didube w marszrutkę do Stepancmida (Kazbegi) za 10 GEL od osoby, aby być na miejscu przed wieczorem (przejazd zajmuje około 3h) i w spokoju znaleźć jakieś kąt do spania. Z samego zaś rana, wypoczęci mieliśmy wyruszyć do Monastyru Cminda Sameba. Miejsca dla którego tak naprawdę przyjechaliśmy do Gruzji.

Po drodze mała wymuszona przerwa, jak się później okaże nie ostatnia ;/



Druga przerwa niestety była znacznie dłuższa, ale tym razem nie z przyczyn technicznych marszrutki.



Jadąc coraz dalej na północ, a tym samym wjeżdżając w Kaukaz Wielki wita nas śliczna zima. Ekscytacja widokiem ośnieżonych gór, po chwili zmienia się w mały niepokój...

W miejscowości Gudauri znajduje się najlepszy w Gruzji kompleks narciarski. Śniegu dookoła po pachy :)

Z rozmowy z policjantami dowiaduje się, że kilka kilometrów dalej zeszła lawina, zasypując drogę i dopóki jej nie odkopią, nigdzie nie pojedziemy. Ile czasu przyjdzie nam czekać? Nie wiadomo... ;/











Mija pierwsza godzina, dalej nic się nie zmienia. Na dworze kilka stopni poniżej zera. ;/ Na szczęście nie pada jak wcześniej w Tbilisi, pogoda się poprawiła, więc można czas przeznaczyć na podziwianie przepięknych widoków. Widoków Kaukazu dla których właśnie do Gruzji przyjechaliśmy ;)









Mijają wolno godziny, a tu dalej nic. Zaczynamy się już po mału niepokoić, czy nie przyjdzie nam spędzić nocy w marszrutce prawie 2200 m n.p.m ;/ Mamy nadzieję, że w końcu wszyscy uwięzieni na gruzińskiej drodze wojennej dostaniemy jakąś informację, albo kierowca zawróci do Tbilisi.

Najlepszym sposobem na zabicie czasu jest sen. Nam się jednak nie udaje się usnąć, bo przed nami jedzie młode małżeństwo z Rosji z kilkumiesięcznym dzieckiem.



Podczas naszego wymuszonego postoju nasz kierowca piąty raz zabiera się do założenia łańcuchów. Nie udaje mu się to i tym razem i nasza marszrutka jest jedynym pojazdem na trasie bez łańcuchów ;/



Gdy już zaczyna się ściemniać, po około 7h czekania, w końcu gruzińscy drogowcy odśnieżyli drogę. Hip hip hura. Jesteśmy uratowani :D Nasz szalony kierowca oczywiście musiał to wykorzystać i zaczyna pod górę na zakrętach wyprzedzać auta osobowe. Gdy dojeżdżamy do miejsca, które było zasypane, dostrzegamy, że droga na tym kawałku jest pokryta cała lodem. Policja pomaga wpychać auta pod górkę, które nie mogą podjechać same. Nasz szalony driver bez łańcuchów ślizga się na prawo i na lewo, ale udaje mu się podjechać pod oblodzoną górę. Po drodze wytrąbił wszystkich wyprzedzanych maruderów. Gdy ponownie wjeżdżamy na czarny, nieoblodzony asfalt zaczyna się walka z czasem. Kierowca wydaje się mieć tylko jedno założenie, wyprzedzić wszystkich, którzy spowalniają jego jazdę.

Dojeżdżając do Kazbegi zastanawiamy się, gdzie o tej porze znajdziemy jakiś pokój? Gdzie przyjdzie nam spać? Na miejsce dojeżdżamy gdy jest już całkiem ciemno, po 21. Gdy wychodzimy jako ostatni z marszrutki naszym oczom ukazuje się dziwne zbiorowisko ludzi. Po drodze kierowca kilka razu do kogoś dzwonił, ale mówił po gruzińsku, a nie po rosyjsku, więc nic nie zrozumiałem. Musiał zadzwonić, do miejscowych, że w marszrutce wiezie dwójkę turystów i o której będzie na miejscu. Nie możemy uwierzyć w to co się dzieje, jak miejscowi się przekrzykują, ciągną nas za ręce, żeby pójść z nimi do z ich guest house. Decydujemy, że zostaniemy na noc u starszej babuszki, która mówi, że mieszka 3 minuty od przystanku, a pokój ma być za 10 GEL od osoby. Rzeczywiście mieszka bardzo blisko, ale pokój za 10 GEL, okazuje się trochę słaby, więc daje nam oddzielne mieszkanie, z sypialnią, przedpokojem, kuchnią i łazienką za 15 GEL od osoby.





Pozostaje jeszcze kwestia czegoś na kolację. Siedząc tyle czasu w marszrutce zjedliśmy wszystko co mieliśmy, czyli trochę chleba, chaczapuri i resztkę czekolady. хозяйка (gospodyni) oferuje nam, przygotowanie kolacji. Pytamy czy jest jeszcze otwarty sklep? Odpowiada, że jest otwarty jeszcze 10 minut (była 21.50), ale w sklepie jest bardzo mały wybór, nie ma praktycznie w nim niczego ciekawego. Prowadzi nas do niego, wchodzimy do środka i okazuje się, że miała rację, półki prawie puste jak za komuny. Nic dziwnego, od kilku dni nie było dostawy. Kupujemy wodę i wychodzimy zgadzając się na dzisiejszą kolację i jutrzejsze śniadanie za 15 GEL od osoby. Babuszka obiecuje, że всё будет (wszystko będzie), herbata, chleb, sery, jajka, itp. Mówi, żebyśmy poszli do siebie, a ona nam wszystko przyniesie. Po chwili wraca i pyta się czy nie chcemy zupy. Ale jakiej? Tłumaczy, że to zupa z kartoflami, kaszą, marchewką, itp. Pewnie krupnik, niech będzie. Naprawdę po całym dniu w marszrutce, nic lepszego nie może nam się trafić jak talerz gorącej zupy. Ogólnie nie przepadam za krupnikiem, ale ten, tego dnia był pyszny. Pytam się jeszcze, czy babuszka nie robi własnego winka. Oczywiście, że robi, jakby inaczej. :) Proszę o troszkę, chce nam sprzedać całą butelkę, ale jesteśmy tak zmęczeni, że nawet nie damy rady jej wypić. Pytam, czy nie możemy dostać po szklaneczce na spróbowanie. Po chwili przynosi nam słoik wina.:D Tak, słoik. Przelała trochę do słoika, zresztą zobaczcie sami. :)



Tak właśnie skończył się nasz drugi dzień w Gruzji. Dzień bardzo męczący, ale szczęśliwy. Cali i zdrowi dojechaliśmy do Kazbegi, mamy gdzie spać i co jeść. Pomoc Gruzinów jest nieopisana. :)

Dzień 3

Wstajemy rano. Czeka na nas już chleb, ser i herbata. Po chwili wchodzi do naszej części budynku babuszka z jajecznicą :) Wczorajszego dnia ustaliliśmy o której chcielibyśmy śniadanie, była bardzo punktualna.

Z okna widzimy cel dzisiejszego dnia, czyli Monastyr Cminda Sameba (Świętej Trójcy). Cerkiew z XIV w. usytuowana jest na wysokości 2170 m. n.p.m. Podczas wojny w Gruzji, w monastyrze tym przechowywano skarby narodowe, m. in. Krzyż Św. Nino. W tle widać majestatyczny Kazbek. Drugą co do wysokości górę w Gruzji (5033 m. n.p.m.).



Po drodze wchodzimy do Marketu Google, tego samego który odwiedziliśmy wczoraj. Wyboru zbyt dużego nie ma, ale w miejscowości jest piekarnia, więc kupujemy świeży chleb i coś do picia.



Drogi do monastyru są dwie. Z rynku w Kazbegi trzeba przejść przez rzekę Tergi i wioskę Gergeti, a następnie dojść do cmentarza. Później trzeba iść wzdłuż rzeczki na lewo od widocznego na górze monastyru. Jest to krótsza trasa, ale bardziej stroma. Przejście jej zajmuje około godziny. My tą trasą wróciliśmy, bo idąc pod górę nie udało nam się jej odnaleźć. ;/

Dłuższa trasa prowadzi drogą, która wije się wokół wzgórza. Drogą tą można podjechać pod monastyr terenówką z napędem 4x4. W miasteczku Gruzini oferują podwiezienie pod monastyr Ładą Nivą za około 20-30 GEL. Idziemy trasą łatwiejszą. Idąc po koleinach terenówek nie musieliśmy zapadać się w śniegu, jednak wejście zajęło nam prawię godzinę. Jak się okazało pod szczytem, pod koniec kwietnia terenówki nie wjeżdżały pod sam monastyr. Dojeżdżały do około 3/4 trasy i ostatnie 0,5 km osoby wybierające taki środek transportu, musiały przejść pieszo.

W 1988 r. władze sowieckie wybudowały kolejkę linową z Kazbegi pod Monastyr Cminda Sameba. Mieszkańcy Kazbegi potraktowali kolejkę jako profanację ich świętego miejsca i ją zniszczyli.

Rzeka Tergi



Kilka zdjęć z drogi do monastyru.









Prawie całą drogę pod górę towarzyszyły nam dwie sabaczki.











Po prawie godzinie marszu ujrzeliśmy w całej okazałości nasz cel wędrówki na tle przepięknego Kaukazu.













Podchodzimy pod monastyr. Wokół cisza, brak żywej duszy. Upajamy się pięknem Kaukazu. W dole miasteczko Kazbegi.



Przed wejściem leży kosz z długimi spódnicami dla kobiet. Magda zakłada jedną z nich i wchodzimy do środka. Wewnątrz jest dość ciemno, ale po chwili oczy przyzwyczajają się do półmroku. Dostrzegamy w rogu Popa, pilnującego porządku w Świątyni, który również zajmuje się sprzedażą dewocjonaliów i podkładaniem drzewa do małej kozy ogrzewającej wnętrze. W środku nie można robić zdjęć, wystrój raczej ubogi, kilka ikon na ścianach, świeczniki na długie wąskie świeczki. Wnętrze nie powala, ale nie dla niego tutaj dotarliśmy, weszliśmy na wzgórze dla scenerii w jakiej znajduje się monastyr. Dla majestatycznego Kaukazu.

Z zewnątrz monastyr prezentuję się o wiele ciekawiej.







Po chwili do monastyru zbliża się grupka młodych turystów. Oczywiście okazuje się, że to Polacy. Pozdrawiamy i dziękujemy za zrobienie nam kilku zdjęć ;)



Gdy mamy już się zbierać w drogę powrotną pod monastyr podchodzi kolejna grupka turystów. I tym razu to turyści z Polski, turyści których już znamy z hostelu w Tbilisi. W 5 osób plus kierowca zapakowali się do Łady Nivy i podjechali pod wzgórze. Można i tak...;p

Mamy trochę niedosyt, że tak mało czasu zajęła nam droga do monastyru, ponieważ nie możemy oderwać wzroku od otaczających nas Gór Kaukazu. Nie chcemy jeszcze wracać, przepiękne widoki zachwycają i postanawiamy spędzić tu więcej czasu.



Postanawiamy, że pójdziemy w stronę Kazbeku. Oczywiście mamy świadomość, że na niego nie wejdziemy, nie bez sprzętu, nie bez aklimatyzacji w stacji meteo, po prostu chcemy pójść jeszcze trochę w jego stronę.



Mamy po cichu trochę nadziei, że może uda się nam dojść do miejsca, z którego zobaczymy lodowiec Gergeti, który ma prawie 8 km długości i około 7 km szerokości. Kierujemy się w jego stronę, zostawiając za plecami Monastyr.



Po kilku minutach dochodzimy do bramy (oraz schroniska?). Niestety brama jest zamknięta :( Nie ma przejścia...;/





Tu się kończy nasza podróż do lodowca ;/ Smutni i zawiedzeni postanawiamy wrócić do miasteczka maszerując wąwozem płynącej rzeczki.





Jeszcze kilka ostatnich zdjęć Monastyru z drogi powrotnej.









Po południu jesteśmy ponownie w miasteczku. Idziemy do babuszki pożegnać się i zabrać pozostawione rzeczy. Wracamy na przystanek autobusowy. Dowiadujemy się za ile mniej więcej odjeżdża marszrutka do Tbilisi i idziemy coś zjeść do pobliskiej karczmy. W środku spotykamy Polaków poznanych pod Monastyrem. Dzięki za czaczę ;)

Po szybkim obiedzie wsiadamy do marszrutki i jedziemy ponownie za 10 GEL od osoby do Tbilisi. Po drodze kierowca zatrzymuje się w pobliskiej wiosce na pogaduchy z kolegami. A my siedzimy i czekamy ;/



Na szczęście rozmowa trwała tylko z 5 minut i jedziemy dalej. Mamy nadzieję, że dzisiaj uda nam się przejechać gruzińską drogą wojenną bez wczorajszych przygód.

Wyprzedzamy setki tirów uwięzionych od wczoraj na drodze z Władykaukazu do Tbilisi.



Na szczęście dzisiaj udało nam się przejechać całą drogę bez większych przeszkód i po około 3h jesteśmy kolejny raz na dworcu Didube w Tbilisi. Przy okazji robimy zakupy na pobliskim targu.









W planie mamy dostać się jeszcze dzisiaj do Batumi. Dowiadujemy się, że marszrutki do Batumi odjeżdżają spod dworca kolejowego. Wsiadamy do metra i jedziemy na dworzec. Dworzec kolejowy połączony jest z galerią handlową. W podziemiach galerii odbywa się wielka jubilerska giełda.





Na tyłach dworca odnajdujemy plac z którego odjeżdżają marszrutki do Batumi. Koszt przejazdu 15 GEL od osoby, ale najbliższa marszrutka odjeżdża dopiero o 18. Stwierdzamy, że jazda nią nie ma sensu, bo przejazd do Batumi zajmuje około 5h, więc na miejscu bylibyśmy około północy i przyszłoby nam jeszcze szukać jakiegoś pokoju do spania...;/

Szybko trzeba wymyślić plan B.

Jesteśmy pod dworcem kolejowym to czemu nie pojechać do Batumi pociągiem, a dokładniej do Makhindjauri (stacja kolejowa pod Batumi). Pamiętałem, że kursują nocne pociągi na tej trasie, wyjazd około 21.30 i nad ranem jest się na miejscu. Udajemy się do informacji biletowej przy kasach dworca. W okienku nikogo nie ma, ale widzę, że w środku pomieszczenia siedzi starszy pan. Okazało się, że jest to główny zarządca dworca (ktoś w stylu głównego dróżnika, w Polsce już chyba nie ma takiego stanowiska?) i wytłumaczył mi, że pociąg nocny obecnie jeździ o 1.30 i na miejscu jesteśmy po 7 rano. Koszt 18 GEL od osoby. Nie ma wagonu z kuszetką, są tylko 3 otwarte wagony, jak w pendolino, z tą różnicą, że po 3 miejsca w rzędzie.

Bardzo przyjemnie się z tym panem rozmawiało, gdy dowiedział się skąd jesteśmy, opowiedział jak kiedyś był przed laty w Białymstoku. Wiedział bardzo dużo o Piłsudskim, a na koniec dodał "хорошо вы знаете русский язык. Язык врага нужно знать" :D

Do pociągu mamy w takim razie jeszcze trochę czasu, więc trzeba jakoś zagospodarować ten wieczór. Postanawiamy, że wjedziemy kolejką jak na Gubałówkę na wzgórze na którym znajduje się wieża telewizyjna i wesołe miasteczko.





Po drodze do stacji kolejki na straganie kupujemy za 3 lari czaczę w plastikowej butelce po 0,5l coca-coli oraz litr winka za 2 lari. Oczywiście trunki były domowej roboty :) W Polsce nigdzie nie kupimy pół litra bimbru za niecałe 6 zł...;p Gratis dostaliśmy jeszcze po jabłku na drogę :)

Wjazd kolejką kosztuje 5 GEL od osoby, ale niestety nie można nabić tego biletu na kartkę z metra (jak w przypadku kolejki gondolą) i trzeba zakupić nową kartę. Kolejka jeździ do 4 rano. Górna stacja kolejki jest również bardzo elegancką i ekskluzywną restauracją dla wyższych gruzińskich sfer :]



Ze wzgórza rozpościera się piękna panorama miasta. Dostrzec można Cerkiew Cminda Sameba, Pałac Prezydencki, Rike Park oraz Most Pokoju.



Na wzgórzu znajduje się wesołe miasteczko z licznymi atrakcjami dla dzieci, ale także kluby i dyskoteki dla dorosłych.





Siadamy na ławce i podziwiamy zachód słońca nad Tbilisi rozkoszując się czaczą i winem... :)



Dochodzi 22, więc czas zbierać się na ostatnie metro. Na dworcu jesteśmy trochę po 22, siadamy na ławce i czekamy na pociąg. Na przeciwko nas siedzi 6 policjantów. Nic nie robią tylko siedzą, ale sama ich obecność sprawia, że na dworcu jest bardzo bezpiecznie.

O 1.20 wychodzimy z dworca na peron. Podjeżdża pociąg z 3 wagonami, odnajdujemy swoje miejsca i czekamy na odjazd.



Ciąg dalszy: http://geotrip.fly4free.pl/blog/1687/odcieci-od-swiata-czyli-wiosna-w-gruzji-czesc-2/

Dodaj Komentarz

Komentarze (2)

ginger83 4 stycznia 2016 20:59 Odpowiedz
Zazdroszczę widoków pod monastyrem Cminda Sameba. Z mojego dwutygodniowego pobytu w Gruzji pod koniec czerwca, dwa dni spędzone w Kazbegi były mgliste i deszczowe. Pod samym Monastyrem - mgła jak mleko. Umordowałam się wchodząc tam, zmęczyłam i spociłam :) i nic nie było widać!!! :) Byłam nawet skłonna po południu zapłacić tym Gruzinom co wożą ludzi w tych "łazikach" na szczyt, ale jak na złość mgła i chmury nie odpuszczały. Chyba to znak, że muszę tam wrócić jeszcze raz :) a naprawdę warto i chętnie to zrobię :) pozdrawiam ;)
geotrip 5 stycznia 2016 18:19 Odpowiedz
Podczas naszego pobytu w Gruzji padało tylko w Tbilisi, później już mieliśmy słoneczną pogodę, jedynie śnieg utrudniał podejście pod monastyr. Też mam zamiar odwiedzić jeszcze raz Kazbegi, aby wejść na wzniesienia latem, gdy wkoło monastyru jest zielono, bo widoki Cminda Sameba na tle Kaukazu pozostają na długo w pamięci :) Pozdrawiam