Korzystając z zeszłorocznej promocji British Airways, udało nam się kupić bilety na trasie WAW-SIN-WAW za ok. 1800 zł.
Celem naszej podróży była Tajlandia, jednak zostając jedną noc w Singapurze, udało nam się lekko liznąć miasto.
Po 14 godzinach lotu, w końcu zza chmur wyłoniły się granatowe wody Cieśniny Singapurskiej, a na nich dziesiątki, setki statków zmierzających do portu. Pierwsze singapurskie wow.
Przylecieliśmy tuż przed chińskim Świętem Latarni, więc w mieście wciąż było pełno dekoracji związanych z obchodami Nowego Roku. Pierwsze dostrzegliśmy już na lotnisku.
Jako transport do hotelu wybraliśmy metro. Jak się potem okazało, była to opcja minimalnie tańsza i dużo bardziej czasochłonna niż taksówka.
Zatrzymaliśmy się w The Southbridge Hotel. Dzięki promocji na bookingu cena, jak na Singapur, była bardzo ok. Pokoje malutkie i bez okien, ale za to bardzo czyste, ładne i w świetnej lokalizacji.
Wysiedliśmy na stacji Chinatown, znajdując się, jak sama nazwa wskazuje, w centrum chińskiej dzielnicy, otoczeni masą azjatyckich produktów wszelkiego przeznaczenia, tłumem turystów i z lampionami wiszącymi nad głową.
Zwiedzanie miasta rozpoczęliśmy od kolacji na Telok Ayer Market, wielkiej hali ze straganami z jedzeniem praktycznie ze wszystkich stron świata. Ceny są bardzo przystępne, a każdy z pewnością wybierze coś dla siebie.
W Singapurze nie tylko Marina robi wrażenie. Przez całą drogę nad zatokę podnosiliśmy głowy do góry i rozglądaliśmy się na boki. Wzdłuż ulic, którymi szliśmy, rozwieszone były lampki na drzewach i inne ozdoby, co chwilę można było natknąć się na jakieś dzieło sztuki nowoczesnej. Wbrew pozorom, nie sprawiało to wrażenia chaosu, a wręcz wspaniale komponowało się z otoczeniem.
A sama Marina... Na prawdę wygląda jak na zdjęciach ;)
Samo Chinatown też zasługuje na uwagę, zwłaszcza w okresie, gdy mieszkańcy Singapuru świętują Chiński Nowy Rok. W całym mieście, a przede wszystkim w chińskiej dzielnicy można natknąć się na akcenty związane z tym świętem. Dodatkowo można też dobrze i tanio zjeść. Ja trafiłam do knajpki, w której jedzenie wybierałam na podstawie fotek, z obsługującą nas panią porozumiewałam się na migi, a o widelcu mogłam pomarzyć, jednak smak zrekompensował wszystkie niedogodności. ;)
Kocham Singapur, naprawdę. Byłam tam dwa razy, na kilka dni. Singapur ma tez piękny fragment dżungli, gdzie bardzo rzadko trafiają turyści. Gdybym mogła, to jeszcze raz pojechalabym tam :)
Celem naszej podróży była Tajlandia, jednak zostając jedną noc w Singapurze, udało nam się lekko liznąć miasto.
Po 14 godzinach lotu, w końcu zza chmur wyłoniły się granatowe wody Cieśniny Singapurskiej, a na nich dziesiątki, setki statków zmierzających do portu.
Pierwsze singapurskie wow.
Przylecieliśmy tuż przed chińskim Świętem Latarni, więc w mieście wciąż było pełno dekoracji związanych z obchodami Nowego Roku. Pierwsze dostrzegliśmy już na lotnisku.
Jako transport do hotelu wybraliśmy metro. Jak się potem okazało, była to opcja minimalnie tańsza i dużo bardziej czasochłonna niż taksówka.
Zatrzymaliśmy się w The Southbridge Hotel. Dzięki promocji na bookingu cena, jak na Singapur, była bardzo ok. Pokoje malutkie i bez okien, ale za to bardzo czyste, ładne i w świetnej lokalizacji.
Wysiedliśmy na stacji Chinatown, znajdując się, jak sama nazwa wskazuje, w centrum chińskiej dzielnicy, otoczeni masą azjatyckich produktów wszelkiego przeznaczenia, tłumem turystów i z lampionami wiszącymi nad głową.
Zwiedzanie miasta rozpoczęliśmy od kolacji na Telok Ayer Market, wielkiej hali ze straganami z jedzeniem praktycznie ze wszystkich stron świata. Ceny są bardzo przystępne, a każdy z pewnością wybierze coś dla siebie.
W Singapurze nie tylko Marina robi wrażenie. Przez całą drogę nad zatokę podnosiliśmy głowy do góry i rozglądaliśmy się na boki. Wzdłuż ulic, którymi szliśmy, rozwieszone były lampki na drzewach i inne ozdoby, co chwilę można było natknąć się na jakieś dzieło sztuki nowoczesnej. Wbrew pozorom, nie sprawiało to wrażenia chaosu, a wręcz wspaniale komponowało się z otoczeniem.
A sama Marina... Na prawdę wygląda jak na zdjęciach ;)
Samo Chinatown też zasługuje na uwagę, zwłaszcza w okresie, gdy mieszkańcy Singapuru świętują Chiński Nowy Rok. W całym mieście, a przede wszystkim w chińskiej dzielnicy można natknąć się na akcenty związane z tym świętem. Dodatkowo można też dobrze i tanio zjeść. Ja trafiłam do knajpki, w której jedzenie wybierałam na podstawie fotek, z obsługującą nas panią porozumiewałam się na migi, a o widelcu mogłam pomarzyć, jednak smak zrekompensował wszystkie niedogodności. ;)